9.10.2008

Mont de Marsan i Labastide d`Armagnac

Mont de Marsan nie jest zbyt dużym miastem. Znajduje się tam między innymi park miejski, który jest zadbany i ładny tylko w okolicach wejścia, im idzie sie dalej tym mniej dbałości, ale przyznaję, że ma to swój urok. Pochodziliśmy sobie po tym parku, a potem poszliśmy szukać targowiska miejskiego. Pora była niewczesna i targ już w zasadzie kończył działalność na ten dzień. Malowniczy w jakiś szczególny sposób też nie był.
Za to plac przy którym targ się znajdował bardzo ładny, wszędzie klomby z kwiatami: Taki widok z mostu:
I pani opalająca sie przy moście:-)

Z Mont de Marsan pojechaliśmy do pobliskiego miasteczka, Labastide d`Armagnac.
Tam było po prostu uroczo. Turysta trafi tam chyba tylko przypadkiem.
Z Panią zaraz wejdziemy na główny plac miasteczka, nawet w porze dejeuner(12-14) jest tu spokojnie i kameralnie.

Siadamy w jednej z dwóch restauracji, każda ma dosłownie parę stolików.
Tu ktoś tylko pił :

Pani która prowadzi restauracje w jakiś tam sposób dogaduje się z moją Panią i Panem. Ciekawe, bo moi raczej nie mówili po francusku, a właścicielka głównie w tym języku:-)
Ale jak to sie mówi: życzliwość i uśmiech to język uniwersalny.
Dobrze, że psi język w każdym kraju jest taki sam i z wszystkimi spotkanymi psami dogaduję się bez problemów.
Na stole pojawiły się różne smakołyki, nic nie spadło w okolice mojej sznupy..

Zrezygnowany ułożyłem się w plamie słonecznej i zasnąłem:
Potem słyszałem jak Pan nadziwić się nie może, że jestem taki spokojny i nie marudzę, więc aby nie było tak idealnie okazałem parę razy zniecierpliwienie, ale powiedzmy, że mieściło się to w jakiejś normie:-). Miasteczko mi się spodobało i nie chciałem wprowadzać nerwowej atmosfery, tak jak w Bayonne.
Podcienie wokół placu, nasza restauracja też była w jednym z takich podcieni.


My siedzieliśmy dokładnie po lewej stronie od tego kościoła. Te widoczne donice to winorośle.

Jedno z nielicznych, a może nawet jedyne? zdjęcie na którym jesteśmy we troje. No, trzeba trochę sie jednak przyjrzeć:-)

Solo:

I ostatni rzut okiem na plac:

To był bardzo miły dzień, choć wytrzymać w spokoju podczas dejeuner jest trudno. Pomijam nęcące zapachy, dla mnie praktycznie każdy zapach jedzenia jest atrakcyjny. Ale ten czas! Wpierw przystawka, potem danie główne, deser i jeszcze kawa, a wszystko to rozciągnięte w czasie. Diner, czyli kolacja trwa ponoć jeszcze dłużej, ale ja tym razem w nich nie uczestniczyłem.
W Bayonne to chyba Pan i Pani byli najszybciej jedzącymi gośćmi, to oczywiście moja zasługa:-). No ale dzięki temu jak już zdecydowali się kolacje jeść poza domem, to mnie ze sobą nie zabierali.

Po powrocie bieg do domu:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

napływ spamu spowodował, że została włączona moderacja, prosze o wyrozumiałość

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...