28.02.2013

na meczu wyjazdowym

Coraz ciekawiej dzieje się w lidze, trudno chwilami nie dać się ponieść emocjom. A to wszystko układa się pomyślnie, piłka od nogi do nogi prowadzona jak po niewidzialnej nitce, zmierzająca prosto w okno bramki przeciwnika. I gdy na drodze nie stanie jej Occean, to wtedy jest szansa na okrzyki radości. Ale bywa też inaczej, nic nie wychodzi, zamiast do naszego zawodnika piłka często trafia wprost pod nogi przeciwnika.. miewam ochotę zaszyć się gdzieś w kącie i przespać to stresujące widowisko. Potem tylko zerknąć na wynik. I ja najczęściej obieram właśnie taką metodę oglądania sportu, przespać większość a potem sprawdzić wyniki i być w zależności od niego wesołym lub smutnym. Gdybym jednak mógł bywać na stadionie, ooo to całkiem inna sprawa!
Kto wie czy nie zaliczałbym się do najbardziej aktywnych kibiców! Moim największym marzeniem byłoby wbiegnięcie na boisko w trakcie meczu i jakaś choć najmniejsza akcja z piłką:-). Wiadomo, że po takiej akcji mógłbym otrzymać tzw. zakaz stadionowy, no ale byłbym bohaterem dnia na pewno!
To oczywiście gdybania, gdyż podczas meczów psy nie bywają na stadionie, może poza policyjnymi. A ja jestem w cywilu.

Podczas weekendu byłem we Freibourgu. Za dużo miasta nie zwiedziłem, jedynie okolice hotelu w którym nocowałem. Do miejscowego stadionu było za daleko bym się tam udał w wolnej chwili na spacer. Zresztą z tego co widziałem na zdjęciach, to ten stadion nie jest zbyt atrakcyjny, taki zwykły blaszok. Za to miasto jest ładne i mam nadzieję, że kiedyś je w spokoju pooglądam
Poranne nozdrzowanie okolic hotelowych, temperatura: -12 stopni..;-)
Oto wspomniany stadion, mecz zaczął się o 20.30 przy temperaturze -7 stopni. Czy można już piłkę nożna zaliczyć do sportów zimowych?
Rurka tak sprytnie umieszczona, że prawie zawsze pojawi się na zdjęciu..
A mecz był emocjonujący, szczególnie pierwsza połowa, a zakończył się niestety tylko bezbramkowym remisem.





27.02.2013

resztki zimowe

Jeszcze niby śnieżnie, ale od dawna śnieg nie padał, a to co leży na polach to taki zmrożony śnieg.
Z jednej strony mi szkoda zimy, a z drugiej jestem już nieco wyczekujący wiosennych atrakcji.
Na Krowiej Górce wygląda jeszcze na zimę w pełni, ale to pozory. Słońce jak widać przygrzewa i niebawem tylko w górskich wioskach będzie można wytarzać się w śniegu, u nas jedynie w błocie;-)
Oto odcisk mojego brzucha;-). Tylko od biegania się tak ubrudziłem, do wody jakoś jeszcze nie chciałem wskoczyć, chociaż zastanawiałem się nad taką możliwością.
Woda i błoto prawie zawsze jakoś mnie kuszą. Nawet gdy wiem, że skończy się to wycieraniem brzucha i innych moich części.

wcześnie rozpoczęty dzień

Obudziłem się późną nocą i poczułem się jakoś nieswojo. Jakby jakaś część mojej enzowości chciała się zepsuć. Byłem na granicy jawy i snu i z początku nie bardzo potrafiłem określić o co chodzi. W końcu jednak poczułem, że to coś na kształt lumbago, ale słabsze niż poprzednim razem.
Zasnąć jakoś już nie potrafiłem, leżeć niewygodnie, siedzieć niewygodnie. Do brzasku jeszcze daleka droga.. usadowiłem się koło okna i chwilę popiskiwałem - tak, Pani usłyszała, przedarłem się przez jej sen. Niestety na początku źle się domyśliła w czym mam problem - sądziła, że mam pilną potrzebę i wzięła mnie na spacer. I poszedłem na siku o 3 rano, na szczęście podczas tego wyjścia rześkie powietrze Panią dobudziło i zauważyła, że chodzę w inny niż normalnie sposób. Jak wróciliśmy, to i Pan już nie spał. Zapadła decyzja, że rano pojadę do tutejszej zwierzęcej kliniki.
Musiałem przetrzymać do 7 rano. Ułożyłem się na Argentynce, Pani obok mnie, dałem się przytulić i nawet nie wiem kiedy zasnąłem. Ponoć podczas snu się przeciągałem i zrobiłem małą orkę, więc może nie było tak źle?
Po szóstej Pan zaczął przygotowania do naszego wyjścia - obserwowałem je nie ruszając się ze skóry. Pan zniósł mnie na dół i podjechaliśmy do kliniki. Chwila oczekiwania, bo pomimo wczesnej pory byli i inni pacjenci. Tak czekając czułem, że może...może jednak nic mnie nie boli? Może jednak samo się wszystko naprawi? Tak, właśnie takie myśli mi się kłębiły we łbie, mnie którego wizyta u weterynarza nie stresuje;-)). Gdzieś tam jednak mam zawsze taki mały stresik, chyba każdy go ma tylko różnie się okazuje swój lęk. Ja udaję, że jestem odważny.
Na wszelki wypadek po wejściu do gabinetu sam chciałem wskoczyć na kozetkę, aby pokazać, że czuje się całkiem dobrze. Pan jednak mnie podsadził. Stałem grzecznie i dałem się lekarce zbadać - zaraz dostałem pochwały za to, że się potrafię zachować. Tak sobie myślę, że jakby był konkurs na najlepiej zachowującego się u weterynarza psa, to mógłbym startować i na pewno miejsce na podium bym zajął! - tak skromnie myślę.
Miła pani doktor porządnie mnie zbadała, jedyne co wyczuła, to mój pełny pęcherz, cóż, wcześniej miałem problem jak się ustawić do sikania i postanowiłem poczekać. Potem nagle zbadała moją prostatę. Poczułem się od razu jakby zdrowszy;-)
Wszystko mam w porządku, dostałem jednak tabletki przeciwbólowe i już pierwszą porcję Pani mi przemyciła w misce ze śniadaniem. Udałem, że nie zauważyłem i bez fochów zjadłem.
Z kliniki wróciłem jak całkiem inny pies, sam nie wiem co spowodowało zmianę, ale ciesze się, że mogłem sam wejść po schodach i położyć się do porannej drzemki bez problemów.
Czuję, że będzie to dzień pełen snu - nocka zarwana, już nie jestem roczniakiem i muszę mieć odpowiednią ilość przespanych godzin w ciągu doby.

Moje smętne odbicie w drzwiach wejściowych do Kliniki

22.02.2013

Argentynka

Nowe miejsce do wylegiwania się, na początku podszedłem do skóry z pewną nieśmiałością. Nie była dywanem czy wykładziną, które w naturalny sposób służą by na nich leżeć. Skóra wydawała mi się za śliska. Ale wystarczyło że na nią wlazłem, a już poczułem, że to jest miłe miejsce na drzemki.
Zapachowo nie kojarzy mi się z niczym - kanapa niby też skórzana, ale zapach jest inny.
Nazwałem ją Argentynką, bo właścicielka tej skóry mieszkała właśnie w Argentynie, oczywiście że podejrzewam co się z nią stało. Ta skóra to jakby pamiątka po tej krowie. Mógłbym napisać, że z mięs najbardziej lubię marchew, ale to przecież nie jest prawda - mam z psiego sklepu paczkę takiego suszonego bekonu i baaardzo mi on smakuje. Gdybym zamiast swojej karmy dostawał michę mięsa, to pewnie jadłbym aż by mi się uszy trzęsły. Tak, psy są mięsożerne, miłe puchate kotki też - jak skupione na polach coś śledzą w napięciu, to nie jest to świeży pęd trawy, tylko jakaś mysz. No ale nie będę im w miskę zaglądał, ani nikomu innemu nie zamierzam.
Czasem jak się ułożę , a w pokoju panuje półmrok, to zlewam się ze skórą, choć tak naprawdę, to ona jest ciemnobrązowa i powinienem się nieco odznaczać. Mam wtedy wrażenie, że się schowałem i nikt mnie nie widzi:-)

21.02.2013

delikatny powiew wiosny

 Kto jest w stanie zrozumieć pogodę? Ja już nie podejmuję się tego zadania. Jednego dnia wychodzę na spacer, słońce przypieka mnie ostro - myślę sobie, że pora na zrzucenie zimowego okrycia. Drugiego dnia - wszędzie biało, a łapy ślizgają się po lodzie. I tak jest co chwila. Jak widać i przyroda nie wie czy jeszcze zimować, czy już ogłaszać wiosnę. Oczywiście ja byłem(i jestem?) nastawiony na to, że tutaj jest trochę dłużej zimowo niż we Frankfurcie. Jednak nie spodziewałem się, że w lutym będę mógł oglądać kwitnące kwiatki.
Trochę mi teraz przykro, że one pozamarzają - znów jest mroźna zima! Te kwiatki znalazłem ze trzy dni temu.
 Krajobraz też wyglądał przez chwilę wiosennie, takie resztki śniegu, wszystko gotowe by strzelić pąkami - zresztą wiele krzaków i mniejszych drzewek miało pąki, a nawet różowe kwiatki, ale poszło to na zmarnowanie.
 Tych kolegów i koleżanek jeszcze nie przedstawiałem na blogu;-). Ta wesoła gromadka, to akurat nie są moi sąsiedzi z drugiej strony ulicy. Mieszkają za Krowią Górką. Podejrzewam jednak, że również mają donośne głosy, ciekawi mnie tylko o której urządzają okolicy pobudkę. Może i ten kogut jest łaskawy i przed ósmą nie pieje?;-)

6.02.2013

mediolańska mgła


Niespodziewanie w sobotę rano odkryłem, że mój plecak jest spakowany. Oznaczało to jedno - gdzieś jedziemy. Byłem pewien, że do Frankfurtu, choć daty mi się nie zgadzały. I już tak po kwadransie jazdy zorientowałem się, że jedziemy na południe, czyli albo witaj Tessinie, albo witaj słoneczna Italio!
Podczas drogi pogoda zmieniała się dosłownie jak w kalejdoskopie - wpierw deszcz, potem nieco mgliście, potem spory spadek temperatury i śnieg, a po jakimś czasie słońce i małe palmy przy drogach!   Okazało się, że jedziemy do Mediolanu, hurra. I nagle pojawiły się chmury, zrobiło się jakoś tak mgliście i cóż, tak już pozostało tego dnia! Przez pogodę wszystko wydawało mi się jakieś brzydsze, zaniedbane. Ale też mam wrażenie, że nawet przy pięknej pogodzie ten oto słynny stadion, San Siro, byłby tak samo mało atrakcyjny jak podczas naszej sobotniej na nim wizyty..

 Okolica stadionu jest po prostu brzydka, jakieś murki, zasieki wręcz, kraty, ogrodzenia, co tylko da się wymyślić. San Siro nie sprawia dobrego wrażenia, nie zachęca jakoś by tam wejść. Można też powiedzieć, że utrudnia to wejście. Zdaje się być fortecą.

Oczywiście w końcu trafia się na bramę, którą można wejść na teren stadionu. Za pewną opłatą -  w cenie zwiedzanie muzeum i wycieczka po stadionie, wizyta w szatniach klubowych.
Każdy kibic futbolu wie, że na San Siro grają dwie drużyny: Inter i AC Milan. Stadion wspólnie użytkują, szatnie mają oddzielne. Muzeum też jest wspólne;-).
Niebieska trybuna należy do kibiców Interu, zielona (widoczna na zdjęciu z repliką) do kibiców AC Milan. To odpowiedniki tzw stojących miejsc. San Siro już niestety takich nie posiada, wszystkie są siedzące.

Wejście do szatni AC Milan. Szatnie oczywiście się różnią, nie tylko barwami klubowymi. Ta ACM jest taka jakby bogatsza. Niestety obie szatnie były dość bezosobowe, jakby nikt z nich nie korzystał, żadnego śladu po piłkarzach. Cóż, pewnie sprzątaczki te pomieszczenia dobrze pucują;-).
San Siro niestety za bardzo porównywałem z naszym Waldstadionem, dlatego mało co mi się tu spodobało. Ani otoczenie nie było za ładne, ani sam wystrój stadionu mi nie przypadł do gustu.
Potem już pojechaliśmy do hotelu. Bylem tam mile widziany, choć pojawiła się adnotacja, że psy powinny posiadać kaganiec. Kaganiec to ja widziałem tylko na zdjęciach, wiec pojechałem jednak bez niego. I nikomu to nie przeszkadzało. Najwyraźniej jest to tzw martwy przepis, bo nie spotkałem ani jednego psa w kagańcu! A psów spotkałem mnóstwo, do wyboru do koloru: i jamniki i labradory i charty i pudelki i mnóstwo innych. Łączyło je jedno - nie miały kagańców, ale wszystkie były w kubraczkach. Dodam, że pomimo mgły i wiatru było około 8 stopni! Nie wiedziałem co myśleć. Być może im wszystkim taka pogoda wydaje się być bardzo zimowa? W końcu stwierdziłem, że to chodzi o modę:-). Czyż Mediolan nie kojarzy się z modą? Psy na pewno posiadały jakieś bardzo modne okrycia, może nawet od znanych projektantów? Od razu więc rzucałem się w oczy, czułem się chwilami taki..golutki. Ale tylko chwilami, bo postanowiłem z dumą prezentować swoje naturalne, błyszczące futro. I to, jak okazało się, wzbudzało wielką sympatię do mnie u nieznajomych osób. Przyznam, że przez ten weekend mnie wymisiowano za wszystkie czasy.
Spotkałem się z wieloma objawami sympatii, serdecznymi słowami, uśmiechem. W hotelu chciano mi zaoferować na czas pobytu legowisko, miskę i szmatkę do łap. Jednak wszystko miałem własne.
Podczas spaceru razem z Panią stałem pod piekarnią. Pan tam wszedł na chwilę, która trwała wieczność. Ja jednak wiernie wpatrywałem się w drzwi wejściowe. Ignorowałem różne zaczepki, ale w pewnej chwili usłyszałem, że jestem "bellissima", trudno udawać obojętnego. Spojrzałem się na pana, który tak zawołał, a on już był obok i już mnie misiował. Jasne, że okazałem radość, nawet ucho temu panu wylizałem, a na rękawach kurtki pozostawiłem wiele śliny.. No tu mi trochę głupio, ale ślina jakoś sama mi się pojawia i nie mam na to wpływu. Ale ten pan wcale się nie zdenerwował, nawet się nie skrzywił. W hotelu też miałem takie spotkanie, jeden z pracowników mnie na korytarzu spotkał i poprzytulał. Żałowałem tylko tego, że w Mediolanie jest podobnie jak w Paryżu, psy nie mają gdzie spacerować - oczywiście można po ulicach, wiadomo jednak, że zieleń to podstawa dobrego spaceru.
 W niedzielny poranek była idealna pogoda, po mglistej sobocie ani śladu. Tyle, że my już wracaliśmy do domu. Tak to czasem bywa, że odpowiednia pogoda pojawia się za późno. Trudno, może jeszcze kiedyś tu przyjadę?
A w sobotni wieczór byłem jeszcze w hotelowym kąciku internetowym. Trzeba było sprawdzić sportowe wiadomości.
Od niedzieli myślę sobie czasem nad tymi psimi wdziankami. Czy może jednak nie powinienem zainwestować w jakiś jeden elegancki kubrak na okoliczność spacerów po włoskich placach?;))

5.02.2013

groźny pies

 Wczoraj miałem za oknem dwie pory roku w ciągu kilku godzin! Rankiem jak się zbudziłem była piękna zima. Dachy białe, ulice i chodniki zasypane grubą warstwą śniegu, drzewa otulone puchem. Naprawdę aż mi się morda śmiała jak wychodziłem na spacer. Pobrykałem, po powrocie pożarłem śniadanie i zadowolony poszedłem drzemać. Jakiś tam szum potem się przedzierał w moją podświadomość, ale to mnie tylko trzymało w śnie. Po przebudzeniu mina mi zrzedła: po śniegu nie został ani jeden marny płatek. Jak to możliwe?? Wiatr przywiał cieplejsze fale powietrza i zamiast śniegu zaczął padać deszcz. Łatwo przewidzieć co się stało.. Jak to się mówi - zamiast śniegu pojawiła się ciapleta. I nie wiedziałem czy uznać to za powrót do jesieni, czy już nazywać wczesną wiosną.
Tylko przez weekend byłem nieobecny, a już w naszym domu wielkie zmiany. Oprócz mnie i małego buldożka mieszka tu od soboty rottweiler. Jeszcze go nie spotkałem, ale buldożka w zasadzie też nie (widzę czasem przez okno i wyczuwam na schodach).
Rottweilera też widziałem przez okno, a poza tym parę razy słyszałem na klatce schodowej. Chyba jeszcze nie zaaklimatyzował się i nowe dźwięki go denerwują. Nie wiem tak naprawdę dlaczego szczeka, ja nigdy nie reaguję szczekaniem na odgłosy dobiegające z zewnątrz. Za to czasem szczeknę jak coś na ulicy mnie zaintryguje. Ale tak samo szczekam podczas spacerów jak nie widzę czym jest jakiś dziwny kształt. Dziś ledwo co się powstrzymałem od obszczekania leżącego na chodniku parasola;-). Z daleka nie potrafiłem rozpoznać co tak łopocze i już chciałem puścić serię szczeków, a tu proszę, zwykły zgubiony parasol.
Mój nowy sąsiad ma też na drzwiach swoją wizytówkę: duża i wyraźna sznupa, nad nią napis: ja tutaj pilnuję, a niżej jakaś sugestia, że może być niebezpiecznie. Coś mi jednak mówi, że ta wizytówka, to tylko takie życzenia pani i pana tego rottweilera;-), a rzeczywistość jest inna.
Zastanawiam się jaką ja mógłbym mieć wizytówkę? Uwaga, tu mieszka Enzo, który może zalizać na śmierć? Albo: tu mieszka Enzo, największy w okolicy producent psiej śliny.
Albo: tu mieszka groźny Enzo, który nigdy nie śpi, zawsze czuwa - plus jedno ze zdjęć z tego wpisu;-)

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...