Zarówno Pani jak i Pan mieli w swoich domach kiedyś jakieś zwierzęta.
Czasem słyszę jak coś o nich między sobą gadają, dopytałem o szczegóły różne i postanowiłem o tym napisać. Sam też byłem ciekaw moich poprzedników(w pewnym sensie). Dokumentacja zdjęciowa też jest, więc można wszystkich sobie obejrzeć.
Dodam, że jest to tez taki hołd z mojej strony dla tych zwierząt. Nie opisuję szczegółowo tych wszystkich historii, jedno wydarzenie przypomina o następnym i już sam nie wiem które potem opisywać:-)
Ale zarysuję choć troszkę sylwetki bohaterów tego i następnego wpisu.
Zacznijmy od Pani.
Pierwszy był Maksiu, zielona papużka falista, bardzo bystry, potrafił wymówić swoje imię, kichać jak Babcia, skrzypieć jak drzwi z kuchni i gwizdać .
Fruwał sobie też swobodnie, najczęściej po kuchni. Kuchnia w tym mieszkaniu była ogromnaaa.
Raz nawet usiadł na płycie z węglowego, kuchennego pieca, ale bez większych konsekwencji. Był też raz mocno chory i w sklepie zoologicznym zasugerowano, aby zjadł taką papkę w której miało być jajko. Może teraz to sie w głowie nie mieści, ale wtedy był to czas, że jajka nie leżały sobie ot tak w sklepie. Jajka leżały w spiżarni czekając na święta(bo to grudzień był), Maksiu dostał dla siebie jedno i faktycznie wrócił do zdrowia:-)
Mieszkał z rodziną Pani ok 7 lat.
Przez około 3 miesiące w mieszkaniu grasował potwór o imieniu Najka, była to suczka, już dorosła, którą Mama Pani wzięła od koleżanki, która nie umiała się zająć psem. Najka była kompletnie niewychowana, kradła wszystko co dało sie zjeść, z każdego miejsca, sikała w mieszkaniu, na spacerach uciekała i próby jej wychowania dawały mizerne efekty. W domu Pani wszyscy wtedy chodzili do pracy, a Najka nie mogła zostawać sama w domu. Pani do dziś wspomina jak zostawiła w kuchni na stole książkę "Dzieci z Bullerbyn", rano kartki z tej książki fruwały po całej kuchni. Trzeba było sklejać i tłumaczyć się mocno przed panią z szkolnej biblioteki..Najka była polskim owczarkiem nizinnym z domieszką mieszańca. Poszła na wychowanie do takiej Pani Urszuli, która potrafiła ją w miarę utemperować.
Któregoś dnia pojawił się puszysty, rudy pies o imieniu Maksym. Był szczeniaczkiem i mieszkał wcześniej na terenie pewnego zakładu. U rodziny Pani znalazł swój dom. Był wesołym psem i bardzo kochanym, jego wadą było to, że gardził miską(!!!!!) i był karmiony ręcznie.. Jak słyszał maszynkę do chleba, to chował sie pod krzesłem. Miska służyła tylko do picia wody.Na podwórku jednak zjadał stare bułki, śledzie zrzucane przez sąsiadki dla kotów..O i Maksym nie lubił tak samo kotów jak ja! We wspomnianych wcześniej śledziach czasem też się tarzał, szczególnie gdy był świeżo okąpany :-). Maksym w porze letniej jeździł z wszystkimi do Biłgoraja na wakacje. Dzielnie znosił podróże autobusem lub kuszetką. Był przyjaźnie nastawiony do otoczenia i pysk miał zawsze uśmiechnięty! Był z Pani rodziną ok 8 lat, miał chorą tarczycę i źle mu się oddychało, po specjalnym zabiegu mającym mu pomóc już do siebie nie doszedł, słabł mocno i serce nie chciało pracować. Babcia, Danka, Heniek, Asia i Pani byli razem z nim gdy przestał oddychać.
Cała rodzina była z nim bardzo mocno związana emocjonalnie i do tej pory wspominają go z wielkim uczuciem.
to właśnie Maksym, na balkonie w chorzowskim mieszkaniu. siedział zawsze na takiej skrzyni i prowadził balkonowe obserwacje.
tutaj Maksym w przedpokoju, na swojej kanapie. widzę, że miał większą kanapę niż ja:-)
to nieliczne kolorowe zdjęcia Maksyma.
tutaj w swoim ulubionym wiklinowym koszu w wyluzowanej pozycji:
Maksymowa sznupa w przybliżeniu:
Po odejściu Maksyma był długi czas pustki..
Któregoś dnia Pani ze swoją Mamą(czyli Danką) były w sklepie zoologicznym. A tam był taki czarny, mały króliczek, wedle zapewnień pani sprzedającej tzw. miniaturka. Cóż, w dniu kupna faktycznie był malutki, potem jakiś czas też. Aż któregoś dnia przemienił się w ogromnego królika. Zjadał zieleninę, załatwiał się na gazetę, był spokojnym i mało wymagającym. Często wylegiwał się na kuchennym balkonie. Nazywał się Charlie. Był czarny jak ja, jego wole były olbrzymie, gromadził tam zapasy zimowe, nie wiedział, że nie musi.
Pan tez znał Charliego.
Na zdjęciu Charlie jeszcze z czasu gdy był miniaturowy:-)
Nadszedł też czas na nowego, psiego domownika. Zbieg różnych okoliczności sprawił, że pojawił się Struś.
Struś dość długo był ze swoją mamą. Na początku był wystraszony nowym otoczeniem.
Struś to gończy polski, rasa która lubi polowania, Struś akurat bał się wystrzałów i nadmiernego hałasu. Nawet otwierany parasol go mógł wystraszyć. Szybko pojął na czym polega higiena osobista. Gdy miał niecały rok potrącił go samochód i miał dwie tylne łapy pokiereszowane, trzeba było znosić go po schodach na podwórko i stawiać na trawie by się załatwił. Wtedy też Struś "przejął" Maksymową kanapę. Bardzo szybko doszedł do siebie i nawet blizny tak zarosły, że nie były widoczne. Struś jeździł przez jakiś czas na psie wystawy, jednak bardzo go to stresowało i zaprzestano tych wyjazdów. Ten pies był okazem spokoju, leżał, nie podkradał jedzenia, zjadał spokojnie wszystko to co mu dano do miski, nie żebrał, miał też swoje wyskoki, które chyba wynikały z strachliwego dość charakteru.
Tutaj pierwsze wakacje Strusia w Biłgoraju, młody Struś i młoda Pani:-)
tu już starszy na kanapie w przedpokoju:
Struś też lubił leżeć na skrzyni na kuchennym balkonie i obserwować otoczenie:
a tutaj z Babcią..Struś gdy miał półtora roku odkrył któregoś dnia, że nie jest już jedynym psem w domu..przybył szczeniak. Też gończy polski, mała, pełna energii kulka zwana Juniorem.
Całkowite przeciwieństwo Strusia, zero strachu, otwarcie na obcych, złodziejstwo doskonałe, sikanie w domu i dominacja przez wielkie "D".
A przy okazji niewinna sznupa:
Junior szybko pokazał Strusiowi kto tu rządzi, co gorsza, Junior wszystkim pokazywał, że on ma najwięcej do powiedzenia..
Gdy miał parę miesięcy uderzył się w przednią łapę, leczenie było długie, bo pierwszy lekarz zrobił złe rozpoznanie. Lepiej nie opisywać..w każdym razie sprawa była poważna i ostatecznie Junior miał śrubę w łapie, a przez to wcale nie był wolniejszy czy tez spokojniejszy. Miał też sporo wystawowych osiągnięć, a jego dzieci jeszcze więcej:-)
Strusia i Juniora Pan znał bardzo dobrze, też jeździł z nimi na wystawy, jak Heniek nie mógł być, to Pan biegał z psami po ringu.
Kiedyś zimą Danka poszła na spacer ze Strusiem i Juniorem jednocześnie, skończyło się to upadkiem i czymś w rodzaju kuligu śnieżnego tyle, że bez sanek.. w dwójkę mieli zabójczą siłę:-)
Tutaj Danka z nimi, tyle, że letnia porą, a zdjęcie zrobiła Pani z balkonu swojego pokoju:
a w wpisie o zwierzętach Pana pojawi się papużka, szczur(!!!) i psy.
Zauważyliście, brak kocurów?:D
Gdy to z Panią pisaliśmy rozpętała się burza, błyski jak w Sylwestra, grzmoty..w końcu i deszcz popadał. Błyski mnie trochę drażnią, Pani pozasłaniała okna, abym spać mógł spokojnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
napływ spamu spowodował, że została włączona moderacja, prosze o wyrozumiałość