pewnie każdy mały labradorek miał kiedyś taka zabawkę. Ja też, nawet jeszcze gdzieś w domu jest ale już się nią nie bawię. Miałem kiedyś swój domek, ludzie nazywali go klatką lub kennelem. Było to bardzo przytulne dla mnie miejsce, miałem tam swój kocyk, maskotki, czasem i rekina. Domek był ustawiony przy ścianie i osłonięty u góry i z boku taką zasłonką abym miał tam miło. Spałem tam w nocy i w czasie gdy zostawałem w domu sam. Do domku wchodziłem z własnej woli, Pani mnie nauczyła tego przy pomocy żółtego sera. Gdy coś nabroiłem, to zawsze biegłem szybko do domku, bo wydawało mi się, że tam mnie nie widać i nikt mnie tam nie znajdzie. Ot szczenięca naiwność.
Na noc drzwiczki były od pewnego momentu tylko przymykane, ale zawsze czekałem aż Pan po mnie rano przyjdzie i sam nie wychodziłem. Któregoś dnia domek zniknął, brakowało mi go początkowo. W zamian nabyłem prawo do małej kanapy z komputerowego pokoju. Teraz mnie to cieszy, ale wtedy żal mi było domku.
Miałem jakieś 6-7miesięcy gdy go straciłem.
A wracając do kuli-smakuli, zawsze ją dostawałem do domku gdy miałem zostać sam. Miała mnie zajmować długie chwile, a tak naprawdę, to dość szybko wyżerałem jej zawartość. Tak samo było z kongiem, nie był az tak fascynujący jak wszędzie o nim pisano. To gumowe kółeczka czasem mnie bardziej ciekawiły.
Nadal mnie interesują.
No a jak już zostawałem sam w pokoju (po likwidacji domku), to książki i gazety były tym co najbardziej mnie zajmowało.
Na filmie zabawa kulą-smakulą
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
napływ spamu spowodował, że została włączona moderacja, prosze o wyrozumiałość