Pojechaliśmy w świąteczny dzień do lasu. Pogoda byla mroźna ale i słoneczna. Wszyscy sie grubo i ciepło ubrali, oczywiście oprócz mnie. Mi narzucono tylko kamizelkę odblaskową. To ponoć w ramach bezpieczeństwa. Nie wnikam, juz sie przyzwyczaiłem. Ale jak słońce zaświeci, to te odblaski nieźle dają po oczach(nie moich).
Chodzilismy sobie, ja biegałem najczęściej od Pani i Danki do Pana, lub też od Pana i Danki do Pani. Czasem to tak się rozpędziłem, że miałem wrażenie, że każda moja łapa biegnie w inną stronę. Udało mi się też znaleźć błotną kałużę. Przebiegłem przez nią parę razy nie wierząc w to szczęście. Nie była za głęboka, więc jakoś mocno się nie wybrudziłem.
Im dłużej byliśmy w lesie tym więcej pojawiało się spacerowiczów, pewnie przychodzili się przewietrzyć po obiedzie:-)
Parę różnych psów też się pojawiło, ale bliższych znajomości nie zawarłem. Największe wrażenie zrobiły na mnie trzy konie, dość krępe z bujnymi grzywami, jeden miał nawet grzywę zaplecioną w warkocz. Stałem i się gapiłem, a one przeszły koło mnie tak obojętnie..
A tu biegnę w stronę Pani, bardzo ślamazarnie szła i postanowiłem ją trochę pogonić:-)
Zmarzłem oczywiście najmniej z wszystkich, nawet nie poczułem tego, że było troche mrozu. W samochodzie miałem pewien dyskomfort, bo musiałem dzielić siedzenie tylne z Panią. Szybko jednak znalazłem dobre strony tej sytuacji - ułożyłem łeb na jej kolanach i zasnąłem w parę sekund
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
napływ spamu spowodował, że została włączona moderacja, prosze o wyrozumiałość