Ciągle myślami jeszcze wracam do mojej niedzielnej wycieczki. Było tam tak ładnie i miałem naprawdę wielką przestrzeń do szaleństw. Sama droga do doliny mnie na pewnym odcinku denerwowała, zbyt dużo zakrętów i moja drzemka przez to była co chwila przerywana. Z ulgą więc powitałem miejscowość Alt St. Johann. Sąsiednia miejscowość(malutka) Unterwasser, szczyci się tym, że to tutaj wychowywał się i uczęszczał do szkoły Simon Ammann.
Kim jest Simon Ammann, to każdy kibic Adama Małysza dobrze wie;-).
Wyskoczyłem żwawo z samochodu, rozejrzałem się i od razu mi się otoczenie spodobało. Czekała mnie jednak pewna niespodzianka - parę minut jazdy gondolą.W dodatku za darmo, bo do Sellamatt (1350m) psy mogą bezpłatnie, miłe.
Teoretycznie taka jazda to nic nowego, w ubiegłym roku już tak podróżowałem. Mam jednak zawsze ten moment zawahania: wskoczyć do wagonika, czy może jednak nie?
Oczywiście wskoczyłem, bo Pani i Pan też weszli. Zdecydowanie nie podobała mi się metalowa podłoga, siedziałem wierząc w to co Pan powiedział: jazdy jest mniej niż 10 minut. I tak było:-)
Po przejściu paru metrów od stacji kolejki poczułem się jak w jakimś śnieżnym raju! Było tak dużo śniegu, a jaki był sypki!! Wokół mnie gigantycznie choinki, zaspy śnieżne proszące by w nie wskakiwać, droga zapraszająca do spacerowania. W zasięgu wzroku różne szczyty alpejskie, raz ukryte w chmurach, za chwilę już oświetlone słońcem. Trasy narciarskie po których śmigało sporo narciarzy. Na trasie po której wędrowałem można też uprawiać narciarstwo biegowe. Parę takich osób nas minęło, ale przez większość spaceru miałem wrażenie, że jesteśmy tam tylko we trójkę.
Czułem się taki swobodny, nikomu nie przeszkadzało, że nie idę na smyczy. Fakt, że jak się pojawiali w zasięgu wzroku jacyś narciarze czy wędrowcy, to Pan mnie przywoływał i grzecznie siedziałem czekając aż ludzie nas wyminą. No chyba że.. że ci ludzie sami do mnie zagadywali i mnie poklepywali. Wtedy oczywiście nie siedziałem jak kołek, tylko okazywałem radość.
Jedyne co mi podczas takich górskich spacerów dokucza, to głód. No tak, śniegu się najadłem, ale to chodziło o coś innego - muszę mieć paliwo by znaczyć teren:-)
Zjadłem trochę banana, na nic innego nie było szans. Zastanawiam się czy na takie wyjścia nie powinienem mieć zapewnionego jakiegoś prowiantu? Kawałek bagietki, suszony bekon, plastry ogórka, mała marchewka i oczywiście psie przysmaki-nagrody. W plecaku taki pojemnik z moim jedzeniem chyba by za wiele miejsca nie zajął.
Spacerując zrobiliśmy taką pętlę, czyli wróciliśmy do Sellamatt. Jeszcze chwila przy helikopterze i już znów trzeba wskakiwać do gondoli. Pan gondolowy umilił mi to wejście, bo jak mnie zobaczył, to zaraz się schylił i zaczął mnie misiować. I tak to trwało i trwało. Psy są tutaj naprawdę bardzo lubiane.
Razem z nami w dół jechała Narciarka, obecnie mieszkanka Szwajcarii, wcześniej USA. Zagadywała do mnie i nie przeszkadzało jej, że czasem ja trącam nosem. Prowadziła z Panem i Panią tzw. small talk;-). Najbardziej zaskakującym momentem tej rozmowy było stwierdzenie, że w Polsce mówi się po łacinie. Tak, Narciarka nie wiedziała, że istnieje taki język jak polski.
Potem już powrót do domu, tu nie ma co opisywać, bo zasnąłem zaraz po wyjechaniu z parkingu:-))
Na deser moje zdjęcie z gondoli. Mina nieco boleściwa i cierpiętnicza. Aż tak źle nie jest w tych gondolach, ale nie lubię takiego chybotania, dobrze że to nigdy za długo nie trwa.
Piękne widoki, ale najpiękniejsza jest ta historia z Polakami mówiącymi po łacinie, cudo!
OdpowiedzUsuń