30.06.2012

turysta

Niektórzy ludzie jadą w jakieś piękne miejsca, daleko od swojego domu, a potem większość czasu spędzają przy hotelowym basenie;-). Nie zwiedzają okolicy, nie robią nic oprócz konsumowania posiłków w hotelu i okupowania leżaka przybasenowego.
I ja w tym roku w zasadzie też byłem takim właśnie turystą:D
Na wycieczki wysyłałem replikę, sam w tym czasie spałem... Biegałem po naszej łące(nie wiem czy wspominałem, ale mieliśmy przy domku gigantyczny teren dla siebie), przypiekałem się na tarasie. I naprawdę nie odczuwałem nudy. Może więc ci leżakowi turyści są zadowoleni z tego jak spędzają urlop?
Inna rzecz, że ja chętnie bym pozwiedzal, ale upały mnie rozdrażniają.
Aż tak bezczynny nie byłem, miałem dużo zabaw, spacerów po okolicy, pływanie w morzu, no i lansowałem się w Saint Tropez;-)
Jaki turysta więc jest "prawdziwy"? Taki co zwiedza wszystko, taki co po prostu leniuchuje? Myślę, że najważniejsze by z każdego wyjazdu wrócić zadowolonym, wtedy ma się pewność, że się wypoczęło.

odpoczywanie

To było moje miejsce domowe. Trochę twardo, ale da się wytrzymać. Zresztą nie ma wyboru, więc kłębkuję udając zadowolonego na turystyce. Domek miał parter, tam była kuchnia i wyjście na taras, piętro - tu właśnie miałem swój kąt i drugie piętro z sypialnią. Tam zachodziłem jak świtało i dyskretnie;-) oznajmiałem, że już wstałem.

Najlepszym miejscem na wylegiwanie się był jednak taras. Kamień nagrzany słońcem. Wokół zapachy, szum przyrody. Po tarasie stale przechadzały sie lokalne robaki, gigantycznie mrówki, owłosione albo opancerzone glizdy. Byłem ich ciekaw, ale traktowałem z pewnym dystansem.
Mógłbym na takim tarasie spędzić cały dzień, oprócz chwil na jedzenie i sikanie. Bardzo niechętnie wchodziłem do domu wieczorami. Oczywiście zostawałem w ciągu dnia sam w domu, wtedy byłem o to obrażony. Dziś jednak wiem, że wycieczki podczas upałów mi nie służą, lepiej podrzemać w chłodnym pokoju.
Ha, a to już "moje miejsce" podczas drogi do domu:-). Maskotki, wałek na trzymanie łba.. naprawdę wygodnie mi się jechało.

23.06.2012

zielnik Pana Sznupy

Koniecznie muszę przedstawić łąkę, która otaczała mój tegoroczny wakacyjny dom.
Dom mieści się praktycznie na samym końcu miejscowości Bagnols en Foret. Jakieś domostwa obok się znajdowały, ale i tak miałem wrażenie że jesteśmy na jakimś odludziu. Najczęściej widzialem kolarzy i jakieś samochody, ale tylko wtedy gdy leżałem przodem do ulicy. Ruch na tej drodze nie był jakiś nadmierny i czasem czekając aż coś przejedzie zapadałem w drzemkę;-).
Dlatego wolałem obserwować łąkę, na niej tylko pozornie nic się nie działo. Zapachy mówiły coś całkiem odwrotnego! Wdychałem, analizowałem, sprawdzałem.
Oto droga prowadząca do domu, po prawej oliwki i niewidoczna tu ulica, a po lewej aż po horyzont moja łąka. Piszę "moja" bo jakoś się przez te dwa tygodnie przywiązałem:D
Ten teren był bardzo duży i dlatego nie nudziły mnie spacery, na każdym coś nowego odkrywałem. A to jakiś ciekawy robak, a to ineresujący kwiatek, no i zapachy! Jestem pewny, że nocami tam niezłe kocie harce się odbywały!
Upał, ale w trawie jest tak przyjemnie pomimo gorąca.
Oto majowo-czerwcowe rośliny, które mi się spodobały. Pani mi wyjaśniła co to jest zielnik, ale szkoda by było je zrywać i suszyć, dlatego postanowiłem że mój zielnik będzie nowoczesny: fotograficzny. W ten sposób uroda roślin nie przeminie, tu na zdjęciach zawsze będą żywe i kolorowe, a nie jak jakieś suszki;-)
Wracam z obchodu:
I jeszcze kwitnące drzewo oliwne, pierwszy raz takie widziałem. Do tej pory widziałem oliwki już z owocami:

21.06.2012

plażowanie po mojemu

Kto tu płynie?
Jakaś wydra?
No jak można się tak pomylić.. przecież to ja, Enzo.
Pływałem na plaży de Saint-Aygulf, tu widoczny ośrodek w którym można było wypożyczć skutery i jakieś inne pojazdy. Tyle, że o tak wczesnej porze, to klientów nie było.
Mogłem więc moczyć się w wodzie do woli.
Mogłem poszaleć na plaży:
Mogłem ćwiczyć skoki do wody:
A co najważniejsze - mogłem się czuć swobodnie. Korzystałem ile się dało z faktu, że o takiej wczesnej, porannej godzinie mało kto przychodzi na plażę. Przyjemnie było, pomimo tej całej procedury "po" pływaniu. Przykładowo: spłukiwanie soli z mojego futra, omawianie ile to słonej wody łyknąłem, czyszczenie łap.

szwajcarski weekend

W miniony weekend mój Pan brał udział w w wyścigu kolarskim Saentis-Classic. Wyścig odbywał się w Szwajcarii, start w małej miejscowści Weinfelden. Jak tylko się dowiedziałem o wyścigu, to od razu zgłosiłem że też chętnie bym się wybrał w okolice jeziora Bodeńskiego. Ha, tyle że ostatecznie wspomniane jezioro to widziałem zza samochodowej szyby gdy wracaliśmy już do domu;-)))
Za to pooglądałem sobie inne miejsca.
Wpierw Zurych, hmmm.. w zasadzie obrzeża tego miasta. To było moje wielkie rozczarowanie!
Tyle replika się zachwycała tym miastem, że bardzo byłem ciekaw jak tam jest, a tu zdziwienie. Zamiast zwiedzać Altstadt, to siedzę z Panią na jakimś skwerku, a wokół normalne, nowoczesne domy. Skwer nie był zły: mnóstwo drzewek, ławki, oraz coś jakby fontanna - a może raczej nowoczesny zbiornik z wodą. Była to długa, dość szeroka metalowa rynna, po bokach były cieńkie wodne wytryski, ich strumień kierował się do owej rynny. Próbowałem łapać wodę sznupą, ale mnie to łaskotało, więc wlazłem cały w rynnę:-)
Ochlapałem się, a potem leżałem pod stolikiem, tylko tam było trochę cienia. Upał był zaskakujący. W końcu Pan otrzymał co trzeba do wyścigu i ... wyjechaliśmy z Zurychu! No to mnie zaskoczyło, bo co z zwiedzaniem?
Pani mi zaraz przypomniała, że przecież wolę tereny wiejskie a nie miejskie. No tak, to przecież prawda;-)
Dojechaliśmy do miejscowości Regensdorf. Tam czekał na nas nocleg. Przyznam, że nawet mi bardzo się hotelowy pokój podobał. Odpowiednio duży, miałem dużo możliwości do przemieszczania się. Legowisko miałem w przytulnym miejscu i spało mi się doskonale. Personel hotelowy przyjął mnie z uśmiechem, a inni mieszkańcy hotelu mnie misiowali, co było bardzo miłe. Odpoczynek na hotelowej wykładzinie:Polski akcent w miejscowej restauracji połączonej z pubem:
Dzień przed wyścigiem Pan odebrał jeszcze paczkę, każdy ze startujących dostał taki oto zestaw:
Ja oczywiście asystowałem przy otwieraniu tej paczki, wiadomo, ciekawska natura. Nawet moja łapa sie na to zdjęcie załapała;-). W paczce były rzeczy od sponsorów, wszystko przydatne: a to krem przeciw nadmiernej opaleniznie, woda, butelka na wodę, muesli, batoniki dodające energii, płyn do kąpieli, koszulka, mapa itd itd.
Nadszedł dzień wyścigu, trzeba było pojechac do Weinfelden.
W końcu jesteśmy na parkingu obok miejsca startu. Wokół sami kolarze i ich rowery. Pan odjeżdża, a ja nie wiem czy warto zwinąć się w kłębek czy już być psem oczekującym?
Okazuje się, że moge drzemać ile chce. Trasa to 130 km, więc muszę wykazać się cierpliwością..
http://www.saentis-classic.ch/weinfelden/classictour.htm

Po drzemce Pani zabrała mnie do centrum Weinfelden. Małe miasteczko, przyjemne dla oka. Tyle, że upał nie pozwalał mi się cieszyć z tego spaceru.
W drodze powrotnej na parking odkrywam wspaniały pas zieleni, trawa smakuje tam jak wyśmienicie. Nie potrafię się od niej oderwać i nawet muszę sam to przed sobą przyznać: obżerałem się jak prosiak.
Zero kultury, łapczywie rwałem trawę, pomlaskiwałem, nic wokół nie istniało. W końcu szwajcarskie krowy nie mogą się mylić, prawda?
Przy tej łaczce była mała, górska rzeka. Tam schłodziłem łapy i brzuch i mogliśmy wracać na parking. Po drodze jeszcze zauważyłem ładny samochód. Stary, ale wyglądał elegancko:
A niedaleko stał inny, którego właściciel NA PEWNO był przekonany, że to właśnie on ma eleganckie auto(po kliknięciu na zdjęcie napis będzie doskonale widoczny):
Trochę potem leżę na trawie, ale jakieś wściekłe mrówki atakują. Nie da się wytrzymać.
Idziemy na metę, pierwsi kolarze zaczynają się pojawiać. Staram się rozpoznać po zapachu czy Pan się nie zbliża. Cóż, wszyscy pachna podobnie;-), w dużym uproszczeniu rzecz jasna - dominująca nuta, to zapach zmęczenia i wysiłku.
Pani znajduje doskonałe miejsce do obserwacji, jest w cieniu. Nawet jestem zadowolony, dopóki nie rozpoczynają się oklaski, komentarze przez mikrofon, czyli mówiąc wprost, coś mi za głośno się zrobiło. Albo i ja jestem zmęczony??
Zmęczenie (na chwilę) mija gdy pojawia się Pan!! Wszystko dobrze poszło i nawet jest Pan szybciej niż mówił, że będzie! Z radości wylizuję z soli kolana jakiegoś przypadkowego kolarza.. noo co teraz.. otóż nic - kolarz się cieszy i żartuje.
Teraz tylko rower spakować i można wracać do domu. I ta część wycieczki była dla mnie najnudniejsza. Szkoda, że nie mogłem się teleportować od razu na moje legowisko;-)

wspmnienie z plaży

kopanie dołków


pływanie i... też kopanie w piasku

15.06.2012

psie sprawy

Po powrocie z wakacji znalazłem w korespondencji pocztówkę skierowaną do mnie. Wysłała ją pani Maja, zwierzęca lekarka. Czasem właśnie do niej mnie Pan zabiera, bo ten gabinet jest bardzo blisko, można podjechać tramwajem. Do pani Kornelii trzeba już jechać autem, więc gdy liczy się czas odwiedzam panią Maję.
Pocztówka była zaproszeniem na szczepionkę przeciw wściekliźnie. Czyli mus.
Najbardziej mnie zdenerwowało to, że zamiast psa na pocztówce był kot! To jeszcze nic - w tekście zaproszenia był Katze przekreślony a Hund dopisany.. Nie jestem drobiazgowy;-), ale pies powinien dostać psią pocztówkę, prawda?

Jedynym dniem w którym mogłem iść na szczepienie był czwartek. Wczesnym wieczorem Pani poszła ze mną na przystanek tramwajowy. Cieszyłem się, że mam nadprogramowe wyjście, ale też byłem nerwowy, że nie będę mógł kibicować Italii przez pierwszą połowę meczu.
Do tej pory uważam, że jakbym kibicował to na pewno zamiast remisu byłaby wygrana, no ale nadal Włosi mają szanse na wyjście z grupy. W tej grupie to moja ulubiona drużyna. Druga ulubiona już w zasadzie może pakować walizki, żal mi tych Irlandczyków.
Ach wracając do głownego tematu;-)
Na przystanku wszyscy, ale to dokładnie wszyscy mnie zaczepiali. Wyciągali do mnie ręce, cmokali, coś tam zagadywali, wypytywali niedyskretnie o mój wiek i inne takie. Rozbawiłem się nieco, choć Pani nie była z tego zadowolona. W końcu nadjechał tramwaj.
Mogłem sobie patrzeć przez okno, ale krótko, bo na następnym przystanku wsiadł tłum i podeszliśmy już w stronę wyjścia, na kolejnym już trzeba było wysiadać. Mine mam typu "psia biedność", to zawsze robi wrażenie na innych i każdy chce mnie pocieszać. Tak naprawdę to ani się nie bałem, ani nie byłem smutny.
Tu już w poczekalni, wokół psie i kocie zapachy. Koty w swoich klatkach, tak schowane, że nawet ich nie widziałem.
Waga 38,4 kg czyli moje wspaniałe mięśnie, nadmiar futra, kita i mózg. To pewne że mój mózg musi dużo ważyć. Mam tyle przemyśleń, wniosków, zapamiętanych wydarzeń, że gdzieś musi się to mieścić. Ja wiem, Pan zaraz powie, że jeśli chodzi o mózg to nie jest ważna waga. No być może, ale ja sobie to wyobrażam inaczej.
Serce osłuchane, pracuje dobrze, ucho sprawdzone specjalnym urządzeniem i co za radość, nic tam się złego nie dzieje. Ukłucia zastrzyku ze szczepionką nawet nie pamiętam. Bardziej zapamiętałem podziw w spojrzeniach asystentek pani Mai jak na komendę Pana ochoczo wskoczyłem na stół do badań;-)))
Co ja poradzę na to, że lekarz mi się kojarzy z przysmakami i pochwałami, dlatego chodzę tam z przyjemnościa.
A to wspomniana na początku pocztówka, jakość zdjęć w tym wpisie marna, takie były mozliwości.

13.06.2012

w St. Tropez

Być na Riwierze i nie zajrzeć do St. Tropez? Aż nie wypada! Wcześniej na zwiad wysłałem replikę, okazało się, że miasteczko jest małe, przytulne i po prostu ładne. Zachęcony pojechałem. To co mówiła replika okazało się prawdą. Od siebie bym dorzucił, że jest tłoczno i bogato. Stojące w porcie jachty aż proszą by wskoczyć na ich pokład :-). Rozglądałem się za Smooth Operator'em, jachtem Michaela Schumachera, replika go przyuważyła (jacht, nie Miszę), ale najwidoczniej musiał już odpłynąć z portu. Smooth Operator jest wg repliki piękny.
Nie było jachtu, było za to ładne ferrari i postanowiłem się przy nim dyskretnie polansować. Inni nie byli aż tak dyskretni i właściciel siedzący zapewne w pobliskiej restuaracji być może miał niezły ubaw obserwując jak co któraś osoba pozuje z miną "ja i mój samochód":-)

Za to otwarcie i bez skrępowania pozowałem przed posterunkiem miejscowej żandarmerii.
Dlaczego to chyba nie muszę tłumaczyć:-)




Replika podczas swojej wyprawy do Saint Tropez też zamiast jachtów wybrała ferrari:
Ciekawe czy ja potrafiłbym tak sobie podróżować? Wydaje mi się to dość interesujące, ale jak sobie przypomne te kręte drogi, ktorymi jechałem to nie wiem.. nawet pas bezpieczeństwa mógłby nie pomóc.
St. Tropez trochę mi przypominało miasteczka, które zwiedziłem podczas wakacji w Ligurii.
Włoski akcent w porcie:

Misie, nie wiem czy to tzw. biedne misie, ale jedno jest pewne: teraz to z pewnością czyste misie;-)

Na ulicach kolorowo:

I jeszcze parę widoczków.

No dobra, było miło, ale pora wracać do wakacyjnego domku. Tak wtedy sobie myślałem;-). Najprzyjemniej było leżeć sobie na tarasie, pozwolić gigantycznym mrówkom na spacer po swoim futrze, napawać się zapachami atakującymi moje nozdrze z każdej strony.

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...