31.05.2009

31.05

Babcia nigdy nie chciała mieć psa. Ale dwukrotnie po przyjeździe z sanatorium zastała w domu nowego mieszkańca:-)
Za pierwszym razem była to Najka, psica z bardzo niedobrymi nawykami. Ucieczki, wyżeranie, niszczenie co tylko wpadło jej do pyska, sikanie w domu pomimo długich wyjść - to pierwsze z nią skojarzenia.
Najka była mała, z dość długim włosem, bardzo skoczna i szybka. Po schodach zbiegała jak błyskawica, na stół wskakiwała w sekundzie i bez wysiłku, do spiżarni wciskała się przez naprawdę lekko uchylone drzwi.
Babcia opiera się kolanami na ryczce, na balkonie. Jest zajęta obserwowaniem otoczenia, w tym czasie Najka zżera cały obcas ulubionych babcinych butów.. Robi to tak cicho, że Babcia nawet nie domyśla się, że trwa akcja niszczycielska. Nie muszę dodawać, że buty były w tym czasie na Babci nogach?:-)
Gdy domownicy szli spać to w kuchni nic, absolutnie nic nie mogło zostać na kredensie i stołach. I nie tylko jedzenie mam na myśli. Kiedyś rano Pani odkryła, że książka z szkolnej biblioteki jest porozrywana i jej kartki leżą porozrzucane po całej kuchni, a wtedy nie było tak łatwo odkupić "Dzieci z Bullerbyn".
Gdy już posprzątano jedzenie i papierowe rzeczy na stoły zakładano krzesła, aby na wszelki wypadek uniemożliwć Najce swobodne poruszanie sie po stołach.
Babcia jednak pozostawiła na stole swoją torebkę. Wciśniętą w kąt i ponoć nic ważnego w niej nie było. Tak chyba Babci się wydawało.
Rano afera: w torebce była czekolada gorzka, taka gruba. Trudno dostępna. I miała być upominkiem, rano Babcia wybierała się do swojej siostry, do Warszawy..
1/3 czekolady została pogryziona, papier i sreberko zdarte, reszta w stanie idealnym. Chyba czekolada dla Najki okazała się być za gruba...
Nie było innej możliwości jak odciąć naruszoną część:-), reszta pojechała do stolicy.
Najka jak już kiedyś pisałem ostatecznie resztę swojego psiego zycia spędziła z panią Urszulą, koleżanką Babci.
Maksym też się pojawił podczas pobytu Babci w sanatorium. Pani ze swoją siostrą i koleżanką z podwórka stały na ulicy trzymając na smyczy Maksyma.
Mama i Ciocia przyglądały się akcji z okna.. bo po Najce Babcia zdecydowanie nie chciała w domu innego psa..
W końcu całusy na powitanie i Babcia mówi:Kasiu, Asiu dajcie Izie pieska i chodźmy już do domu.
Babciu, ale to jest NASZ piesek!
Hmm:-)))
Maksym był rodziną Pani wiele lat, aż do swojego końca. I Babcia z czasem coraz bardziej Maksyma kochała jak żadnego innego psa wcześniej i później też.
Przed innymi domownikami nie okazywała swojego przywiązania do niego, traktowała go niby z dystansem, ale gdy nikt nie widział to głaskała i mówiła mu miłe słowa, a i jakiś smakołyk mu się trafił..
To był pies który sprawiał wiele radości domownikom, jego jedyna wada było to, że nie chciał za bardzo jeść, poza tym był niekłopotliwy i zawsze uśmiechnięty.
Gdy odszedł wszyscy płakali.
Już ani Struś, ani Junior dla Babci tyle nie znaczyli. Można nawet powiedzieć, że Babcia miała do niech jakiś taki dystans, a szczególnie z Juniorem ciężko było się dogadać.
Ich uroda była niezaprzeczalna, tylko reszta była powiedzmy dość skomplikowana.
Jak kiedyś już pisałem poznałem i ja Babcię, dwa razy Ją odwiedziłem w Chorzowie. Byłem wtedy takim już wyrośniętym szczeniakiem i jeszcze nie byłem zbyt cierpliwy. Nie potrafiłem usiąść spokojnie przy łóżku, tylko latałem po mieszkaniu. Babcia znała mnie już ze zdjęć, Pani wysyłała do Danki w mailach na bieżąco.
Dziś urodziny Babci, gdziekolwiek jest-bo przecież gdzieś jest-ściskam Ją delikatnie swoimi łapami.
Nie napiszę które by to były urodziny, bo Pani mówi, że Babcia zawsze obchodziła 50-te:-)

migawki uchwycone komórką

W pobliskim parku rosną wspaniałe kępy traw. Bardzo przypadły mi do gustu i zawsze staram się obok nich przejść. Zanurzam w nich cały pysk i cieszę się jak mnie łaskoczą.
Trochę też skubię, bo lubię jeść trawę.
Tu mniej mnie widać, ale to ja:-)

Dziś Pani chciała obejść ze mną staw, ale tak bardzo mnie ta woda nęciła..
Staw jest zajęty przez kaczki i inne tego typu pływające jednostki, ciężko znaleźć miejsce przy brzegu. W dodatku zawsze mnóstwo ludzi się tam kręci. Jednak pogoda dziś raczej pochmurna więc dało się podejść od strony takiej jakby plaży( określenie mocno na wyrost).
Ale byłem szczęśliwy! Tyle, że nie było żadnego aportu, stałem w tej wodzie i czekałem aż Pani coś wymyśli..
Znalazła jakiś stary, zamulony kijek i było trochę zabawy.
Teraz będę relaksował się na legowisku, a może później coś jeszcze napiszę, bo teraz Pani i Pan sobie idą i muszę też zająć się pilnowaniem dobytku:-)


26.05.2009

spotkanie z Wolfem i Rufusem, filmy



Jakość nie jest dobra, bo w momencie gdy wpadliśmy na łąkę, to pojawiła się nad nią ogromna czarna chmura, wiało i padało.
Nam, psom to absolutnie nie przeszkadzało, jednak gdy w pewnej chwili lunęło bardzo mocno ludzkie ubrania całe zrobiły się mokre i zarządzono koniec zabawy.
Szkoda, ale co sie z Wolfem powygłupiałem to moje :-)



króliki


Upał. Pozostawiam ogromne ilości swojej sierści wszędzie tam gdzie się pojawię.
Pani czasem dwa razy dziennie odkurza.
Wiele dałbym za jakieś własne jezioro, rzekę, albo choćby nadmuchiwany ogrodowy basen..
Pan dziś mi powiedział, że spotkam się z Wolfem! On i Rufus w swoim ogródku maja właśnie taki mały basen. I bezczelnie sobie myślę, że po powitalnych uściskach zanurzę się w wodzie po szyję:-)
Jedziemy do Kolonii rano, Pani i Pan jakieś formalności mieszkaniowe muszą tam pozałatwiać, ja w tym czasie mam zapewne być cierpliwym i grzecznym psem. A gdy tylko Kare wróci z pracy to będzie zabawa z Wolfem i Rufusem. Ogromnie się cieszę, tutaj z nikim się jeszcze nie zapoznałem, spoglądam z daleka i dystansu. Wiadomo, należy wpierw zrobić jakieś rozpoznanie.
Dziś wieczorem wszedłem do pobliskiego stawu, nie cały, tak po brzuch. Ale nie pływałem, bo nic mi Pani nie rzuciła. Ten staw ma taką wodę z kożuchem i kręci się tam masa ptaków wodnych. Ptaki mnie intrygują, ale nie mam przyzwolenia na to by się do nich zbliżyć.
Szkoda?:-)
Jeśli ptaków jest masa, to nie wiem co napisać o królikach, które w tym parku mieszkają?
Królików jest tyle, że nie da się ich na pewno policzyć, czyli można przyjąć, że jest ich nieskończoność plus jeden:-)
Zawsze gdy idę na spacer napotykam pojedyncze króliki lub ich całą gromadkę. Niektóre wcale się mnie nie boją, siedzą w bezruchu i się na mnie gapią. Przez pierwsze dni goniłem za nimi aż się za mną kurzyło. Obecnie mam ćwiczenia dzięki którym za nimi nie biegnę jak szalony i nie obszczekuję ich.
Pan twierdzi, że nie dogoniłbym królika, dziś jednak był zdziwiony gdy podszedł do mnie, a moja sznupa była oparta o takiego jednego króliczka.
Nic mu nie miałem zamiaru zrobić, sam byłem zdziwiony jego bliskością:-)
Chciałem zajrzeć do takiej jamki wykopanej w ziemi, a tam siedział właśnie ten królik. Patrzeliśmy się na siebie, on na pewno bardzo był wystraszony. Ja nie wiedziałem co mam zrobić, więc nie robiłem nic, gdy Pan podszedł i rzucił komendę, odsunąłem się i królik odbiegł.
Teraz się zastanawiam po co tak biegać za tymi zwierzętami, jak potem nie bardzo wiadomo co ma się wydarzyć? Równie dobrze mogę biegać za piłką czy kijem i przynajmniej wiem, że piłkę mam przynieść a kij moge poobgryzać.
Pani mówi, że królik jest po to by go gonić, a nie by go złapać. I że to ma właśnie sens.
Niby jaki? Te ludzkie przysłowia czy też mądrości ludowe czasem są dla mnie niezrozumiałe:-)


Na tym zdjęciu pojawiłem się z zaskoczenia:-)

24.05.2009

nowe miejsca do wylegiwania się

Moje legowisko teraz też znajduje się w pokoju zwanym komputerowym, dalej nazywanym "moim pokojem":-)
Przez pierwsze dni trochę zamieszania było i nie miałem pewności gdzie zostanę ulokowany.
W założeniu pod oknem miał być mój kącik na miski, ale Pani tam położyła legowisko a mi się tam spodobało. Jak widać na poniższym zdjęciu czuje się tam wyluzowany.

Z jednej strony mam regały z książkami a z drugiej biurka. Za oknem przydomowy pas zieleni. Na razie kręcą się tam głównie ogrodnicy ale i tak jest na co patrzeć - sypią różnego rodzaju ziemię, grabią, kopią, sieją, jedzą posiłek jakiś, gawędzą:-)

Jak dzień jest słoneczny to mogę bez wychodzenia na balkon leżeć sobie w plamie słonecznej, bo to są okna wychodzące na wschód. Pan powiedział, że jedyna wada tego jest taka, że budzę się za wcześnie. To prawda, około 5 rano wpadam do sypialni i sprawdzam czy już ktoś się nie obudził:-)
Ostatnie razy zastałem więc drzwi sypialni zamknięte.

Wspomniałem już poprzednio, że balkon bardzo mi się spodobał. Jest ogromny. Od wczoraj jest też mniej zagracony więc mogę leżeć w różnych miejscach. Albo sobie śpię, albo spoglądam na ulicę. Ulica nie jest szczególnie ruchliwa, ale dzieje się wiele ze względu na budowę. Nasza już właściwie zakończona, za to na samym końcu ulicy wiele się jeszcze dzieje i w tamtym kierunku jeżdżą różne samochody.
Lada dzień powinno też zacząć się zasiedlanie naszego domu. Przez ten tydzień to tylko my i sąsiedzi bylismy, w weekend jeszcze jedni się pojawili, ale reszta mieszkań pusta.
Na kartonach też było mi całkiem wygodnie, ale już zostały usunięte jak i inne interesujące rzeczy. Przyznaję, trochę grzebałem w tych paczkach stojących na balkonie i Pani je zlikwidowała.
Nie wiem jak u Was, ale u mnie są spore upały, dziś ok 27 stopni, a jutro ma być więcej. To sprawia, że wracam z zwisającym jęzorem i dużo śpię. Moja rana pod okiem się zagoiła, mam mały ślad, ale w niczym on nie przeszkadza. Taka mała, męska blizna.
Miałem za to sporo kleszczy: mnóstwo polskich i trochę kolońskich. Wszystkie usunięte, choć po jednym mam taką jakby ranę. Dostaję na nią maść i wygląda to już lepiej.
Jeszcze o tylu rzeczach chciałbym napisać, ale jestem uzależniony od Pani, a ona ostatnio ciągle zajmuje się czymś innym i muszę czekać na swoją kolej:-)

21.05.2009

przeprowadzka

Dzień przeprowadzki rozpoczął się w zasadzie już w piątek. Wszystkie rzeczy zostały poupychane w kartonach, a niektóre meble zmieniły się stertę desek:-)
Odczuwałem w związku z tym wszystkim jakiś nieokreślony niepokój. Działo się coś o czym nie miałem tak naprawdę pojęcia. Słowo przeprowadzka nic konkretnego mi nie mówiło. Parę razy w ciągu ostatnich 12-tu miesięcy byłem we Frankfurcie na inspekcji budowlanej. Jednak nie potrafiłem sobie wyobrazić, że ten dom który powstaje mieści w sobie mieszkanie w którym będę mieszkał. Zbyt abstrakcyjne to jednak dla mnie było.
Wszelkie piątkowe prace obserwowałem z bliska. Na przykład Pan i Marcin rozbierali kuchenne szafki, ja wtedy leżałem w strategicznym miejscu, nie dało się mnie nie zauważyć. Ponoć było to denerwujące, ale to nie moja wina, że mam tak silnie rozwiniętą ciekawość.

Kuchnia zdemontowana, półki ogołocone moje ulubione miejsca do leżenia pozastawiane:
Pod stołem też już nie było przytulnie:Jedynie pod wieszakiem mogę sobie poleżeć...
W końcu nadeszła sobota, wszyscy zerwali się o jakimś brzasku. Pan pojechał z Kare po auto, które miało pomieścić wszystkie nasze rzeczy. Przyjeżdżają a tu miejsce pod domem zastawione, pomimo wielkich znaków informujących o zakazie. Po godzinie dzięki pomocy policji:-) nasze miejsce jest puste. Można się pakować.
Dla mnie zaczyna się jednak czas nudy. Tak, tak.
Ani z Marcinem ani z Rafałem ani z Kare nie mogę się pobawić. Zajmują się oni innymi sprawami. Czekałem też z niecierpliwością na dwa pieski, Pan często wspominał, że na dzień przeprowadzki załatwił dwa pieski.
Pomyślałem, że załatwił dla mnie towarzystwo.
Oto pieski:
Dobry dowcip.. wózki nazwać pieskami..
Ponoć bardzo były pomocne i usprawniły pracę.

Przez pierwszą godzinę siedziałem w sypialni. To była "nagroda" za to, że kręciłem się wszystkim pod nogami. To bzdura oczywiście, bo jak to możliwe bym mógł być jednocześnie pod nogami wielu osób?
Gdy mój pokój zwany komputerowym ogołocono już z wszystkiego co się dało zostałem tam zesłany:
Na szczęście ok. 13-tej przyszedł po mnie Kare i zabrał na łąkę bym mógł pobawić się z Wolfem i Rufusem. Bawiłem się ale myślami byłem przy tym co działo się u mnie w domu..
W końcu nadeszła ta chwila, że mieszkanie wyglądało dla mnie obco. Nie było w nim już nić przytulnego, bo przecież pustka nie może być przytulna..
Pani założyła mi smycz..... "to chodźmy już" powiedziałem..
i poszliśmy. Przemyślałem to wszystko leżąc te parę godzin w samotności.
Nie miałem wpływu na to gdzie będę mieszkał i nikt się mnie nie pytał czy chcę się przeprowadzić. Przez ten ostatni rok zauważyłem że Pani i Pan chcą mnie zachęcić do pozytywnego myślenia o nowym mieście.
Zapewne pokażą mi tu jakieś atrakcyjne(z mojego punktu widzenia)miejsca, sprawią, że nawiąże jakieś atrakcyjne psie znajomości.
Dlatego jechałem już zaciekawiony tym co mnie czeka, a smutek miałem głównie ze względu na Wolfa.

Do Frankfurtu przyjechaliśmy przed Kare, który jechał ciężarówką. Wpadłem więc do pustego mieszkania i od razu zapoznałem się z wszystkimi kątami.
Najbardziej spodobał mi się balkon:-)
Tu z Panem i Rafałem na balkonie. Mieszkamy na pierwszym piętrze, widok na ulicę jest doskonały i widzę wszystko co tam się dzieje. Z każdej pozycji.

Pani poszła ze mną na spacer po okolicy i wracając z niego zauważyliśmy, że przyjechał Kare.
Tu widać w odblaskowej kamizelce pana ochroniarza, a przy samochodzie mój Pan, Marcin i Rafał.
Zaraz zacznie się dla nich drugi etap roboty, to wszystko co wnieśli do tego samochodu muszą teraz wynieść.
Dobrze że pieski będą im pomagać i że w obu domach jest winda:-)
I tak potrwa to wszystko do późnego wieczora.

A to balkon widoczny z ulicy:-)
Tyle, że już nie jest taki zagracony. Obecnie leżą na nim puste kartony i często ja:-)))

Pierwszy dzień po zamieszkaniu we Frankfurcie.
Jako ciekawostkę powiem, że meldunek mam tam już od 13-go maja, od tamtego dnia mam też zielony znaczek, a ten czerwony z Kolonii trzeba było odesłać.

i jeszcze rzut okiem w stronę centrum, od nas 11 min. tramwajem. Jeszcze nie jechałem.
Dziękuję wszystkim za życzenia związane z przeprowadzką, chciałem już wcześniej napisać jak poszło, albo choć jakieś zdjęcie zamieścić, ale Pani kompletnie nie miała kiedy mi w tym pomóc.
Dziś jednak i kabel z aparatu się znalazł i chwila czasu przed snem.
Ponoć jeszcze jest dużo roboty, też mi się tak wydaje:-)
Jednak to co najgorsze już zrobione i najważniejsze, że moje legowisko jest w dobrym miejscu.

15.05.2009

Żegnam Kolonie

Kończę nadawanie plotek z Kolonii.
Dziś moje stanowisko pracy ulega zdemontowaniu i kolejny wpis będzie już z Frankfurtu. Będzie to być może w niedzielę, a może w poniedziałek. W zależności jak Pan się postara i mi przygotuje miejsce do pisania:-)
Teraz trwają już różne prace, a jutro to dopiero będzie się działo!
Moja pierwsza poważna przeprowadzka, tej z Mysłowic nie pamiętam za dobrze.

13.05.2009

na przykład jamniczka Vega

Jamniczka Vega, którą poznałem parę dni temu w Polsce.
Vega ma 11 lat ale jak widać na filmie jest pełna energii, a kopanie dziur to jej ulubione zajęcie:


Też Vedze pokazałem jak ja potrafię kopać, w parę sekund wykopałem pod ławką sporą dziurę. Pani powiedziała, że zrobiłem to szybciej tylko dlatego, że mam po prostu większe łapy.

Tu szalałem na piachu, Vega nie miała ochoty na aż tak żywiołowe zabawy..
dlatego biegałem sam, przyznaję dość dziko.

Spotkanie z Nero nie było tak miłe jak to za moich szczenięcych czasów. Nero się denerwował na mój widok i gdy się kręciłem obok niego dawał mi różne sygnały ostrzegawcze.
Oczywiście nie potraktowałem tego tak poważnie jak należało i cóż.. mieliśmy taką psią awanturę. Nero ma po mnie ślad na nosie, a ja dostałem w dolną powiekę. Nie boli mnie, ale skoro Pan mi jeszcze do oka codziennie daje takie krople, to widać, że jeszcze mi się nie zagoiło.
Tu Nero udający groźnego psa, a naprawdę jest spokojny.

Spaceruję po Jurze Krakowsko-Częstochowskiej:

7.05.2009

Gdy byłem niespełna rocznym psem pojechałem z wizytą do Polski. Trafiło na listopad i warunki zimowe. Pamiętam, że był to dość krótki pobyt, ale sporo się działo.
Teraz chciałbym jednak wspomnieć o czasie spędzonym w Mirowie.
To mała miejscowość, w zasadzie wieś, razem z Panem odwiedziłem tam jego rodziców i ich psa Nero II.
Bawiłem się na podwórku z Nero, on pomimo tego, że wiele lat ode mnie starszy miał wiele chęci do zabawy i było nam bardzo wesoło.
Potem z rodzicami Pana i Panem podjechałem w stronę lasu i tam szalałem w śniegu, a wszyscy się uśmiechali obserwując moje wygłupy.

To jedno ze zdjęć gdzie jest Mama i Tata mojego Pana, no i ja też tam jestem. Listopad 2007.
A to właśnie Tata Pana i Nero II z czasów szczenięcych. To zdjęcie może mieć i 10 lat,albo i trochę więcej.
Zadowolony człowiek i zadowolony pies.
Takiego właśnie Tatę Pana zapamiętam.

6.05.2009

psie boje

Wczoraj miałem dość niemiłą przygodę na łące. Biegałem z psami, tak samo jak zawsze, towarzystwo znane więc i zabawa udana. Przyszedł taki dość wyrośnięty labrador Snoop. Bawił się z nami, mocowaliśmy się właśnie gdy jego pani postanowiła wkroczyć z interwencją.
Do tej pory nie wiem dlaczego jej się nasza zabawa nie podobała. Może groźnie to z jej punktu widzenia wyglądało? Nie wiem, podeszła i już po chwili Snoop był na smyczy.
Od razu zaczął się nieprzyjemnie zachowywać, szczerzył się już tak "na serio". Jego pani stała w miejscu, a on na tej smyczy doskakiwał do mnie, a ja oczywiście do niego. Jak stal nade mną z zębiskami przy moim gardle to podbiegł pies Lukas i szczypnął go w zadek.
Pani Snoopa była oburzona naszym(moim i Lukasa) zachowaniem i jakieś pretensje miała, no ale to ona wkroczyła w naszą zabawę i zamieniła ją w psią awanturę..
W końcu poszła do domu zabierając Snoopa.
Pan sprawdził czy nie jestem ranny, przez chwilę biegałem utykając.
W domu już było w porządku tylko z łapy trochę krwi mi kapnęło, ani Pan ani Pani nie znaleźli zranionego miejsca, musiało więc być malutkie i dobrze ukryte w sierści:-)
Mogłem wejść pod prysznic i Pani wymyła dokładnie całe moje łapy, wszystko było ok.
Dzisiaj na szczęście takich sytuacji już nie było. Cały dzień pada deszcz i tłumu na łące nie było.
Tylko Wolf z Rufusem i Dżulo(Julo). Do domu wróciłem mokry tak jakbym pływał w jeziorze. Za to po wysuszeniu moja sierść jest miła w dotyku, widocznie deszczówka dobrze na nią działa.

3.05.2009

jeszcze wpis polski

Jeszcze parę wspomnień z Polski.
W sobotę jak przyjechaliśmy, to wieczorem z Panią byłem w Chorzowie, trochę Dankę zaskoczyliśmy:-)
Ja zapomniałem, że trzeba wejść tak wysoko schodami i na każdym piętrze obwąchiwałem wszystkie drzwi i spoglądałem na Panią, która tylko mówiła "wyżej".
U Danki pierwsze co zrobiłem to lustrację, czyli obskoczyłem wszystkie kąty szukając interesujących rzeczy. Znalazłem wiele sztuk obuwia domowego, tu na przykład z papuciem Babci:
Pani jednak odbierała mi wszelkie znaleziska. Maskotkę różowego prosiaczka też.
To poszedłem do innego pomieszczenia prowadzić prace badawcze i odkryłem dwa ptaszki coś tam do siebie gadające w ptasim języku. Zbliżyłem łeb do ich domku i one jakby się speszyły czy coś w tym sensie.
Ale przyszła Irka i skupiłem się na powitaniach. Zjadłem jabłko, wołowe uszko i nagle poczułem, że muszę się zdrzemnąć. Danka misiowała mnie po brzuchu i spałem sobie mocno przez jakiś czas.
Potem zrobiło się ciemno i Pan po nas przyjechał.


W poniedziałek od rana byłem z Panią, Iza i Kamą.
Dzień był słoneczny i w końcu poszliśmy na podwórko. Wymyślałem tam różne zabawy, ale nie wszystkie wg Pani były mądre:-)
Trochę wygłupiałem się z Kamą:
Trochę biegałem samodzielnie sprawdzając wszystkie kąty podwórka. Kama ma bardzo duże podwórko i wg mnie bardzo atrakcyjne, jest tam wszystko co psa może uszczęśliwić. Kama wygrzewała się w słońcu w innej części:
Nagle usłyszałem szum silnika samochodowego, to podjechał Pan, który rankiem gdzieś pojechał. Podbiegłem do ogrodzenia okazać swoją radość:


A to już wtorek, wracamy do domu.
Bardzo wcześnie rano z Panem, Grześkiem i Kamą biegaliśmy po okolicy. Potem już spakowaliśmy się i pojechaliśmy do Katowic, tam z Panią siedziałem w takim jakby parku na terenie szpitala. Zachowywałem się wzorowo. Pani usiadła na ławce, to ja obok, potem nawet się położyłem obserwując jednak cały czas otoczenie. Każdy kto obok mnie przechodził to coś mówił, same dobre rzeczy, skromność nie pozwala mi powtórzyć:-)
Jedna pani podeszła i powiedziała, że "na terenie szpitalnym pies ma mieć kaganiec". Pani nic nie odpowiedziała, bo co miała powiedzieć, że ja nie mam czegoś takiego jak kaganiec? Jednak ta pani, podeszła bliżej i powiedziała, że tylko tak informuje, bo musi i zaczęła mi prawic komplementy i już to okropne słowo "kaganiec" więcej się nie pojawiło..
A tu jeden z postojów podczas drogi powrotnej:
no nuda:-)))

podobieństwo?

No nie wiem.. może naprwdę jakieś jest? Choć ja jestem szczupły:-)


1.05.2009

mozna kliknąć

konkurs

z Kama na Krzykawce

W poniedziałek pod wieczór razem z Panią i Panem, Kamą i jej Panią Izą i Panem Grześkiem podjechaliśmy do lasu. Było to inne miejsce niż dzień wcześniej. Atrakcji mnóstwo, a Kama była moim przewodnikiem na tym terenie.
Ale po kolei.
Przejeżdżamy przez centrum Sławkowa, ja i Kama w bagażniku:
Szkoda, że w naszym samochodzie nie ma bagażnika tego typu, choć jeżdżenie na tylnej kanapie też ma swoje niewątpliwe zalety.Dojeżdżamy w miejsce zwane Krzykawką.
Na zdjęciach tego nie mam, ale pierwsze co było to kąpiel w rzeczce. Miałem tam niezły trening, bo były spore prądy choć to niewielka rzeka. Pani zamiast nakręcić jakiś krótki film to stała i panikowała, oczywiście nie było powodu bo z wszystkim sobie świetnie radziłem.

Po kąpieli Kama ruszyła przed siebie a ja za nią. W końcu to jej znany teren i chciała mi pokazać różne interesujące miejsca.
Biegniemy, za nami Iza i Grzesiek.
W lesie było dość sucho, dlatego po nas zastawał obłok kurzu, a kopanie sprawiało, że nasze futra zatraciły świeżość. U mnie to jeszcze pół biedy, ale Kama uzyskała skarpety koloru burego:-)
Bardzo dobrze się bawiliśmy, Grzesiek rzucał nam kije, potem sami z Kamą wbiegaliśmy w las szukając czegoś ciekawego w ściółce.
Szliśmy wszyscy potem takim dość podmokłym terenem. Pośród drzew ukryte było małe jeziorko z grubym zielonym kożuchem i pływającymi kawałkami drzew(to ponoć zasługa bobrów!)
Nikogo chyba nie zdziwi to, że w tym jeziorku też ja i Kama pływaliśmy..
Inne doznania niż moczenie się w rzece, przede wszystkim po wyjściu z jeziora dość intensywnie nasze futro pachniało:-)
Słońce zaczęło zachodzić i pora było wracać, wybiegamy z lasu, a na łączce sarny!
Pan mnie jednak przywołał.
Dopiero siedząc w samochodzie poczuliśmy zmęczenie. Już nie chciało nam się prowadzić obserwacji przez szybę, od razu położyliśmy się, ja przytuliłem się do Kamy i sobie drzemałem:-)

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...