Codziennie chodziłem z Panem na spacery. Rankiem po wschodzie słońca byłem już gotów do wyjścia, czyli w okolicach 7-7.40.
Trochę wczesna pobudka, prawda? Ale przecież słońce wie najlepiej kiedy powinno się wstać, więc byłem mu posłuszny.
Rano była trasa ścieżkami pomiędzy winnicami, prosto do zagajnika z drzewami, tam było moje ulubione miejsce do zrzucenia całonocnego balastu.
Wieczorem podobna trasa, a popoludniami poznawałem dalszą okolicę.
Miałem też takie ulubione pole, kiedyś rosły tam drzewa oliwne, ale teraz nie ma nic oprócz takiej pisakowej ziemi i korzeni starych winorośli. Tam zawsze szalałem:
Stamtąd przynosiłem też kawałki drewna, które potem na podwórku zapamiętale gryzłem, a niektóre Pan spalił w grillu.
Podczas spacerów czułem się czasem jakby na świecie nie było więcej niż 10 osób: Pani, Pan, właściciele Pitchouline i paru myśliwych, biegaczy czy kolarzy.
Wszędzie spokój i przestrzeń.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
napływ spamu spowodował, że została włączona moderacja, prosze o wyrozumiałość