To jedno z niewielu zdjęć z mojego pobytu w Polsce.
Przez te 4 dni Pani chyba zapomniała, że miała aparat i uwieczniła tylko chwilę mojego kłębkowania pod stołem u Danki.
Cały mój krótki pobyt był deszczowy. Lało codziennie, albo rano, albo wieczorem, albo cały dzień.
Pomimo to codziennie byłem na długim spacerze w lesie. Mieszkałem u goldenki Kamy i razem sobie chodziliśmy na przechadzki.
Bardzo przyjemnie było, biegaliśmy, tropiliśmy leśną zwierzynę -wiele nowych zapachów.
W tym lesie można spotkać i sarnę i dzika!
Codziennie po tym spacerze przynosiliśmy do domu sporą ilość kleszczy(kleszczów?/)
Niektóre nie zdążyły się wbić w skórę, inne niestety tak. Miałem je wszędzie: w okolicach uszu, na łbie, między wąsikami, na klacie i na karku.
Któregoś dnia pojechałem z Panią i Panem do Chorzowa i Rudy Śląskiej, wystąpiłem jako gość honorowy:D
W Chorzowie już byłem, zapomniałem tylko, że muszę iść schodami aż do końca, na ostatnie piętro. Biegłem więc przodem i zatrzymywałem się na każdym piętrze, spoglądałem na Panią, a ona tylko mówiła: wyżej!
W końcu doszliśmy, tam była Danka i Irka, już je znałem, przywitałem się i od razu pobiegłem obwąchiwać mieszkanie. Było tam dużo roślin i to mnie interesowało, w pewnym momencie na takim niskim stoliku w kuchni wyczułem marchew i jabłka. Leżały dosłownie na wysokości mojej sznupy!
Marchew była ogromna i postanowiłem ją dyskretnie porwać i pożreć. Pani zauważyła moje podchody i powiedziała, że to dla mnie ale mam poczekać aż ktoś mi da. To poczekałem, opłacało się, bo była bardzo dobra. Dostałem jeszcze ciastka treserki, dostaję je teraz, podczas spacerów.
W końcu jednak ułożyłem się pod stolikiem i uciąłem sobie krótką drzemkę.
Po jakimś czasie wszyscy się zebrali i pojechaliśmy w nowe dla mnie miejsce.
Dom w Rudzie Śląskiej miał podobną klatkę schodową, tyle że nie trzeba było wchodzić na ostatnie piętro. W mieszkaniu była niespodzianka: mieszkał tam mały piesek, Nancy!
Była chyba tak samo jak ja zaskoczona spotkaniem;-)
Na początku chyba trochę się mnie bala, chociaż ja starałem się mieć łagodny wyraz pyska. Potem już była pewniejsza i zza ludzkich nóg mnie nawet opieprzyła;-)
Wcale się jej nie dziwie: chyba wszystkie jej zabawki sobie przywłaszczyłem.. oczywiście tylko na czas wizyty;-)
Zdziwiło mnie to, że to były takie małe zabawki, piłki malusieńkie, ale też Nancy jest bardzo mała. Znalazłem też jej legowisko - niestety nie miałem pomysłu jak się w nim zmieścić, tylko mój łeb by tam miał miejsce.
Z Nancy mieszka Asia, Arek, Karolina i Paweł. Chyba na początku ich zaskoczyłem swoją posturą. Najdłużej Paweł trzymał dystans, pewnie dlatego, że jest najmniejszy:-)
Pozwiedzałem sobie pokoje i nawet znalazłem tam fajne maskotki, ale okazało się, że nie były to psie zabawki i musiałem oddać.
Parę rzeczy jednak przemyciłem w sznupie i ukryłem w butach Pani, jednak też to pooddawała;-)
Nawet chciałem się ułożyć w kącie i poobserwować wszystko z boku, gdy stało się coś fascynującego: na stole pojawiło się jedzenie. A dodać muszę, że stolik był z tych zdecydowanie niskich i mogłem sięgnąć jęzorem do każdej potrawy. Kusiło, bardzo kusiło, ale pilnowano mnie.
Jak pojawiło się ciasto zwane sernikiem na zimno, to byłem bliski sukcesu. Już w wyobraźni czułem jego smak na końcu języka.. Ale mnie spacyfikowano..
Wieczorem usłyszałem, że mógłbym jednak podczas takich spotkań lepiej się zachowywać. Jakaś racja w tym jest, ale mnie tak wszystko ciekawi i jestem trochę wścibski, że trudno mi spokojnie leżeć jak wiem, że coś dzieje się w kuchni, albo ,że w pokojach jest tyle nowych dla mnie rzeczy.
Za to w stosunku do Kamy zachowywałem się jak prawdziwy dżentelmen:-)
Nie narzucałem się, ale byłem blisko, jest bardzo przyjemnie z innym psem. teraz gdy jestem dorosły to bardziej potrafię uszanować niezależność Kamy.
Teraz u niej w domu mieszka Julka. Ma prawie rok i jest bardzo wesoła. Wydaje mi się, że mnie polubiła. Raz podczas śniadania chleb sobie od ust odjęła i wyciągnęła rękę z nim w moją stronę. A ja z kulturą i wrodzoną delikatnością go sobie wziąłem:-)
Jak wróciliśmy do domu, to brakowało mi tego łatwego wyjścia na dwór. U Kamy to tylko drzwi się otworzy i już jest ogromne podwórko z świeżą trawą, krzakami i drzewami, a do lasu nie trzeba jechać autem. No i z drugiem psem jest jakoś weselej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
napływ spamu spowodował, że została włączona moderacja, prosze o wyrozumiałość